Rowerem po II RP - krajobraz

Rowerem po II RP

Wyobraźcie sobie, że dostajecie moc cofania się w czasie i organizujecie podróż do II Rzeczypospolitej. I - żeby było łatwiej - nie korzystacie z samochodów i innych środków transportu, choćby konnych z tamtej epoki, bo to mogłoby być kłopotliwe, tylko dostajecie swojski rower, którym możecie pojechać w każdy zakątek i każdego zagadnąć. W taki sposób "wycieczki do przeszłości" czytałam książkę Bernarda Newmana "Rowerem przez II RP. Niezwykła podróż po kraju, którego już nie ma".
0 Shares
0
0
0

Autora książki odebrałam jako na wskroś współczesnego reportażystę, który ogląda tamten kraj trochę z perspektywy człowieka tylko udającego, że jest elementem rzeczywistości sprzed prawie 100 laty. Nie chcę przez to zasugerować istnienia 100 lat mentalnej przepaści pomiędzy przedstawicielem Wielkiej Brytanii a II Rzeczpospolitą: po prostu autor miał powierzchowność rzutkiego anglosaskiego dziennikarza, którzy jako tacy chyba się nie zmieniają na przestrzeni lat. Anyway, taki odbiór książki budził chwilami mój dreszcz emocji, jak gdybym sama wchodziła w 1934 do chłopskiej chaty i korzystała z tamtejszej gościnności w stodole lub na słomie na klepisku w izbie. Ja bym pewnie jeszcze spojrzała czy pobielili płot i czy wybudowali sławojkę. Ale nie wymagajmy takich polskich niuansów od Anglika. Anglik ma cudowny brytyjski humor, który – jak czytałam recenzje innych czytelników, był dla nich nieco nużący przez całą książkę, ale mnie bawił – ma tę główną zaletę, że oprócz dowcipkowania z ludzi i sytuacji, które Anglika spotykają, stać go również na sporą dawkę autoironii.

Ręka w górę kto z Niziny Środkowoeuropejskiej

Wyrusza z Wolnego Miasta Gdańska, przemierza rowerem tzw. korytarz, dociera do Wielkopolski, zwiedza Poznań i rusza na wschód w kierunku Warszawy. I tu dla mnie pstryk w nos, bo z tych okolic pochodzę.

Polskie niziny – poza Rosją – nie mają sobie równych w Europie. […] Mila za milą nieskończonej monotonii, to wyobrażenie nigdy się nie zmienia. Na pierwszym planie płaski obszar, pozbawiony krzewów, zaorany lub uprawiany w długich, wąskich pasach, na horyzoncie rząd drzew o potężnych koronach, pomiędzy nimi drewniany wiejski dom z obejściem pełnym kur, gęsi i świń. […] Tęskniłem za porządnym wzgórzem, na które mógłbym wjechać, tęskniłem nawet za jakimś nasypem, który tutaj mógłby zwać się górą. […] Region ten nie tylko był pozbawiony malowniczości, ale i nie dysponował architektonicznymi bądź historycznymi atrakcjami. […] Tak więc, nie zatrzymując się dłużej, przejechałem przez Wrześnię, Słupcę, Konin i Koło.

Nigdy wcześniej nie miałam takich refleksji stąpając po nizinie środkowoeuropejskiej, a konkretnie przebywając we wschodniej Wielkopolsce. Że jest nieskończenie płaska i nudna przez brak urozmaicenia. Ale coś w tym jest, choć w moim odczuciu “ratują ją” liczne jeziora (swoją drogą myślałam tak później o monotonii Mazowsza, odkąd przeniosłam się do Warszawy).

Kilka rzeczywistości równoległych

Parę sarkastycznych uwag nie oznacza ciągłej krytyki. Pan Newman dobrze przygotował się do podróży. Zna wiele zabytków, historii miejsc i całego naszego kraju. Okazuje temu wiele szacunku i podziwu. Zdarzają mu się jakieś wpadki faktograficzne, na które można przymknąć oko w obliczu pozostałych wartościowych stron książki. Zaskakuje mnie tylko jego “ignorancja” w jednej dziedzinie, a mianowicie, że chyba ani razu nie podnosi kwestii parafeudalnego ustroju Polski. Pisze coś tam z sarkazmem o arystokracji, a także ubolewa nad ubóstwem chłopów, ale nie zderza tych dwóch zjawisk ze sobą i nie poświęca miejsca w książce na opis tego aspektu struktury społecznej ówczesnej Rzeczypospolitej. Być może jako anglosaski demokrata zrobił to celowo? Po prostu jedzie od domostwa do domostwa i nie komentuje jaka to warstwa społeczna. Pomieszkuje w chłopskich chatach, zajazdach, hotelach, pensjonatach i to przedstawia jako zwykłą codzienność. Dociera w tak wiele zakątków, w tak wielu miejscach jest goszczony, jednak nigdy nie odwiedza żadnego dworku, nie wstępuje do żadnego majątku dziedzica. Owszem, kontaktuje się z osobami z dyplomacji, z innymi wpływowymi personami w stolicy i Krakowie, ale nie są to przedstawiciele ziemiaństwa.

Jeśli chodzi o społeczeństwo, Bernard Newman poświęca za to sporo uwagi mniejszościom narodowym/etnicznym. Odwiedza między innymi “dzielnicę” żydowską w Warszawie i Kazimierz w Krakowie i opisuje to, co widzi. Być może nie mieści się to w kanonach współczesnej poprawności politycznej. Czasami jego opis przypomina pisarstwo Singera, czasami Żeromskiego.

Ogromnym walorem książki, podkreślanym przez wszystkich czytelników, był geograficzny zakres odbytej podróży. Co akurat nie jest zasługą autora, ale ówczesnych granic państwowych. Dzięki temu zwiedzamy też kawałek współczesnej Ukrainy. Anglik “jedzie sobie” z Zakopanego prosto na Huculszczyznę. Reportersko jednak nie wykorzystał w pełni swojego pobytu w tej cudownej krainie; skupia się tam gównie nad problemem dróg nieprzejezdnych dla rowerów.

Trudne sąsiedztwo

Wiele czytelniczej emocji budzi relacja z wycieczki do sąsiadów II RP – do Prus Wschodnich oraz na Litwę kowieńską. Dwie kwestie mogą wprowadzić w osłupienie co mniej zorientowanych czytelników: pierwsza to opisywana przy tej okazji niemiecka wygrana bitwa pod Grunwaldem (!) i wielki pomnik to opiewający, a druga to fakt, iż dostać się z Polski na Litwę było tak trudne jak współcześnie z jednej Korei do drugiej (przepraszam, jeśli to zbyt gruby dowcip, stylizuję się na Anglika).

I wyjaśnienie: na początku I wojny światowej Niemcy, pod dowództwem Hindenburga, odnieśli duże zwycięstwo niedaleko pola grunwaldzkiego w walce z Imperium Rosyjskim. Żeby zrekompensować sobie Bitwę pod Grunwaldem z 1410 roku, Rzesza wystawiła tam pomnik przypominający zamek krzyżacki, a po śmierci Hindenburga Hitler dodatkowo utworzył jego mauzoleum, do którego ciągnęły masowe pielgrzymki Niemców oraz miały miejsce liczne manifestacje germańskiej siły. Zwiedzając Prusy Wschodnie Bernard Newman siłą rzeczy natknął się na ten pomnik.

W okresie międzywojennym stosunki II RP z Litwą (zwaną przez Polaków “kowieńską” od tymczasowej stolicy – Kowna) były bardzo napięte. Formalnie oba państwa znajdowały się w stanie wojny i nie miały żadnych relacji; stosunki dyplomatyczne były zerwane, a sporną kwestią była przynależność Wilna. Niemożliwością było wyrobienie przez stronę polską oraz osób podróżujących z Polski przepustki na wjazd na teren Litwy, w szczególności dla osób, które zostawiły tam swoje ziemiańskie majątki. Stąd opisy na przykład Melchiora Wańkowicza w “Zielu na kraterze”, który udając się w odwiedziny do mieszkającej po litewskiej stronie siostry (i tym samym do swego domu z lat dziecięcych), każdorazowo wraz z rodziną musi przemykać przez zieloną granicę, czyhać w przygranicznej stodole, przedzierać się na dziko przez rzekę, przekupywać urzędników, unikać postrzelenia przez straż graniczną, kombinować przejazd z terytorium Prus Wschodnich itd. Trudności z wjazdem na Litwę ma również nasz dzielny cyklista, ale jako angielskiemu reportażyście w końcu się to formalnie udaje. Pięknie opisuje Kowno: Nie przesadzam, mówiąc, że nigdy nie ujrzałem bardziej urokliwego i harmonijnego widoku niż kowieńskie stare miasto, oglądane z drugiego brzegu rzeki [Niemna].

Reporter nie prorok

A wracając do naszego fikcyjnego założenia, że ten reportażysta odbywa podróż do przeszłości, to jednak on naprawdę nie wie co się później w świecie wydarzy. Snuje różne wizje, prognozy, udziela na łamach książki porad władzom II RP jak poradzić sobie z różnymi nabrzmiałymi – w jego ocenie – problemami, i to wszystko jest… rozbrajająco lub szokująco nietrafione. Można się oburzać, zniesmaczyć, a można to potraktować jako zaletę: nie dość, że książka przenosi nas w czasie, to jeszcze daje poczucie wyobrażonej rzeczywistości, w której nigdy nie wybucha II wojna światowa…

Osobiście czytałam to z emocjami.

 

****

Swoją drogą, zwiedzanie świata na rowerze było w tamtym okresie popularne, biorąc pod uwagę na przykład Kazimierza Nowaka i jego podróż “Rowerem i pieszo przez czarny ląd”, “Szkice piórkiem” Andrzeja Bobkowskiego czy rowerową pomaturalną wyprawę córek Melchiora Wańkowicza po Europie.

****

Ciąg dalszy nastąpił…

Już w listopadzie 2022 premiera książki Bernarda Newmana “Rowerem przez Polskę w ruinie”: https://www.znak.com.pl/ksiazka/rowerem-przez-polske-w-ruinie-newman-bernard-234375

0 Shares
Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

You May Also Like
byc jak Maria okładka

Dzienniki, listy i reportaże Być jak Maria

Mówi się, że gdy człowiekowi ciężko w życiu, szczególnie wtedy warto sięgnąć po książki. Pozycje bibliograficzne poświęcone Marii Skłodowskiej-Curie należą do tych wzmacniających ducha. Oczywiście można je czytać nie tylko w przypadku chandry :).