Spis treści
- Zimą na ośmiotysięcznikach – złota era polskiego himalaizmu
- 31 stycznia tego roku zmarła Anna Czerwińska; 16 lutego odbył się jej pogrzeb na Powązkach
- KOBIETY! UWAGA!! Ona zdobyła sześć ośmiotysięczników będąc już po 50-tce!
- Dlaczego tak lubimy panią Anię?
- Pod jaką ziemską powłoką ukrywała swoją niezwykłość?
- Dlaczego lgniemy do książek z zakresu literatury górskiej?
Zimą na ośmiotysięcznikach – złota era polskiego himalaizmu
Do najważniejszej daty w zakresie zimowego himalaizmu należy zapewne 17 lutego 1980 roku, kiedy to Krzysztof Wielicki i Leszek Cichy stanęli na szczycie Mount Everestu (8848 m). Był to pierwszy zdobyty zimą ośmiotysięcznik. Ale warto wspomnieć też o osiągnięciach Macieja Berbeki, który 12 stycznia 1984 wraz z Ryszardem Gajewskim bez tlenu i bez pomocy Szerpów po raz pierwszy zdobyli zimą szczyt Manaslu (8163 m – drugi ośmiotysięcznik zdobyty zimą), a 12 lutego 1985 wraz z Maciejem Pawlikowskim osiągnął szczyt Czo Oju (8201 m). Trzy dni później na wierzchołek tej góry dotarli też Zyga Heinrich i Jerzy Kukuczka. Wcześniej tego samego roku, 21 stycznia, Jerzy Kukuczka i Andrzej Czok dokonali pierwszego zimowego wejścia na Dhaulagiri (8167 m), rok później Jerzy Kukuczka, tym razem z Krzysztofem Wielickim, zdobyli Kanczendzongę, a 3 lutego 1987 roku wraz z Arturem Hajzerem stanął na szczycie Annapurny (8091 m). Było to pierwsze w historii zimowe wejście na Annapurnę i trzynasty ośmiotysięcznik w kolekcji Kukuczki. W 1988 roku grudniową porą, pierwszego wejścia zimą na Lhotse (8511 m) dokonał Krzysztof Wielicki.
W wysokie góry chodzili nie tylko mężczyźni. Kolejna lutowa rocznica – 4-tego lutego 80 lat skończyłaby Wandy Rutkiewicz. Jako pierwsza Europejka (i Polka – przed mężczyznami) zdobyła Mount Everest i jako pierwsza kobieta stanęła na K2. Zginęła w maju 1992 roku pod Kanczendzongą.
To miał być tylko wstęp do ostatniej daty. Choć wyszedł bardzo długi, to i tak wielu zimowych zdobywców i ich ośmiotysięczniki pominęłam.
31 stycznia tego roku zmarła Anna Czerwińska; 16 lutego odbył się jej pogrzeb na Powązkach
Zabolało.
Wiele osób wspomnianych we wstępie zginęło w górach. Mają swoje symboliczne pośmiertne tabliczki u podnóża najwyższych gór świata. Nie wiem jak i dlaczego zmarła 73-letnia Anna Czerwińska. Na pewno na nizinach. Byłam tylko fanką i czytelniczką jej książek, nie znałam jej życia więc nie będę domniemywać czy i na co chorowała albo co jej w życiu doskwierało. Z jej barwnych książek wielokrotnie emanuje samotność i odnosiło się wrażenie, że żyje od wyprawy do wyprawy. Może teraz zdrowie nie pozwalało jej na takie forsowanie się i straciła swój główny życiowy napęd? Nie wiem. Nie żyła w związku, nie założyła rodziny. Z niektórych wywiadów z nią można wyczuć pewien żal w tym zakresie, w innych zaś – ulgę.
O jej osiągnięciach wspinaczkowych można poczytać w wielu źródłach (np. TU: Kolosy – posty | Facebook). Wspinała się przez pół wieku, w górach całego świata. Zaczynała w Tatrach, potem w Alpach, gdzie dokonała pierwszych kobiecych przejść ekstremalnymi drogami wspinaczkowymi. Skompletowała Koronę Ziemi – jako pierwsza Polka i ósma kobieta świata.
KOBIETY! UWAGA!! Ona zdobyła sześć ośmiotysięczników będąc już po 50-tce!
Pierwszy z nich to Mount Everest w 2000 roku w wieku 51 lat:
“Tak naprawdę Hiszpanie wcale nie czekali na mnie na szczycie. Robili sobie zdjęcia, gdy nagle wyłoniła się jakaś sylwetka. Na początku się zdziwili. Zauważyli mnie co prawda wcześniej, jak przyznali potem w bazie, widzieli, że ktoś za nimi idzie i nawet sądzili, że to musi być jakiś strongman, bo się szybko posuwa. A tu nagle pojawia się taka stara wujenka i mówi, że jest z Polski. Po prostu ich zamurowało. Chwycili za telefon i zadzwonili do bazy, przekazując sensacyjną informację o moim wejściu. […] prostym angielskim nadali do bazy wiadomość:
POLISH WOMAN IS ON THE SUMMIT!
(“GórFanka. Na szczytach Himalajów”, rozdz. Samotnie na szczyt Everestu).
Następne szczyty to Shisha Pangma (8013 m) również w 2000 roku, Lhotse (8501 m) w 2001 (pierwsze polskie kobiece wejście), Czo Oju (8201 m) w 2001, Gaszerbrum II (8034 m) – 2003 rok oraz Makalu (8485 m) w 2006 roku – znów pierwsze polskie kobiece wejście. I jeszcze długo się wspinała. Należała do wielkich polskiego himalaizmu i do wąskiego wśród nich grona, którzy… nie zginęli w górach. Dlatego dawała nam złudne poczucie własnej nieśmiertelności.
Dlaczego tak lubimy panią Anię?
Zawsze mnie coś w tej postaci pociągało. Chyba taka niezwykła mieszanka anglosaskiego humoru (tak, mam do niego słabość – patrz “Rowerem przez II RP”), hartu ducha i ciała, nieludzkiej odwagi, a jednocześnie właśnie odczuwania samotności. Czasem, gdy ja sama mierzyłam się z jakimś technicznym wyzwaniem i nie mogłam liczyć na wsparcie, myślałam sobie: ‘co tam mój kłopot, przypomnij sobie samotną noc pani Ani w 2006 roku na nagiej ścianie Makalu na wysokości 8200 m’:
“Położyłam w zagłębieniu plecak i usiadłam na nim. Zaparłam się rakami, bo mogło mnie przeważyć na stronę ekspozycji. Nad sobą wbiłam czekan, przywiązałam się, wyciągnęłam butlę z tlenem i zrobiłam jej miejsce obok siebie. Pomyślałam: ‘Nie ma co jeść, nie ma co pić, nie ma z kim pogadać, to chociaż sobie tlenem pooddycham.'” (“GórFanka. Na szczytach Himalajów”, rozdz. Makalu 2006)
Osoby, które cechują się dużą dawką autoironii i wspomnianym wyżej humorem, sprawiają, że już na sam ich widok “gęba” się człowiekowi uśmiecha i mamy poczucie niezwykłej otwartości i bliskości takiej osoby. Nic tylko podejść, poklepać po plecach i pośmiać się. Ale zdaję sobie sprawę, że tak nie musiało być. Że mógł tam być dystans. Że poczucie humoru jest tylko wspaniałą cechą, świadczącą o niezwykłym fundamencie silnego charakteru.
Szykowałam właśnie tekst zawierający anegdotyczne cytaty z książek górskich. Ten dziwny pomysł przyszedł mi do głowy po zobaczeniu Anny Czerwińskiej w reportażu telewizyjnym „Z góry widać lepiej…” o Wandzie Rutkiewicz, emitowanym w grudniu 2022 roku. Nie było tam akurat nic humorystycznego, ale na sam widok pani Ani, ja i druga osoba oglądająca ten program, od razu zareagowaliśmy “radochą” i przypominaniem sobie anegdotek. Wtedy pomyślałam, że skoro sam widok tej himalaistki budzi taką reakcję, może pozagłębiam się w najbarwniejsze historyjki z jej wspomnień. Potem przypomniały mi się soczyste fragmenty też z innych książek górskich, ale nie da się ukryć, że cytatami można było “sypać” najbardziej w przypadku pani Ani.
Określenie “pani Ania” przylgnęło do niej na dobre. Nawet sama siebie tak określała, w 3 osobie, w swoich książkach. Pochodzi od zabawnego filmu górskiego nakręconego przez Dariusza Załuskiego o zdobywaniu przez Annę Czerwińską szczytu Lhotse w 2001 roku – “Przypadki pani Ani”:
“Icefall już dobrze znałam, bo chodziłam przez niego w drodze na Everest, natomiast dla Darka [Załuskiego] był czymś zupełnie nowym. Dla niego, jako filmowca, stanowił niesamowite wyzwanie, zwłaszcza te drabiny przerzucone nad szczelinami. Oczywiście, używając lekkiej perswazji, kazał mi chodzić po tych drabinach tam i z powrotem. O dziwo, robiłam to bez żadnego lęku. Sam Darek zauważył: “W życiu mi się nie śniło, by ktoś z własnej woli łaził kilkakrotnie tam i z powrotem w takim terenie“. (“GórFanka. Na szczytach Himalajów”, rozdz. Lhotse (8511 m).
Pod jaką ziemską powłoką ukrywała swoją niezwykłość?
Niepozorna sylwetka, krótko ostrzyżona chłopczyca, okulary z grubymi szkłami, diastema w przednich zębach. Ktoś kto jej nie znał mógłby pomyśleć, że to taka nieco zagubiona, choć uparta emerytka, o swoich natręctwach i przyzwyczajeniach.
“Wtedy jeszcze nie mówiłam w żadnym obcym języku, natomiast Kryśka [Palmowska] znała francuski, trochę mówiła po niemiecku, więc to ona podeszła do wysokiego przewodnika, co śmiesznie wyglądało – ona 153 centymetry wzrostu, blondyneczka z dużym biustem, przywitała się, po czym spytała o warunki na północnej Matterhornu! […] Więc gdy gość zapytał, kto się tam wybiera, Krysia odparła, że ona i ta pani w okularach jak denka od butelek, wskazując na mnie. Wtedy facet już się kompletnie załamał.”(“GórFanka. Moje ABC w skale i lodzie”, rozdz. Północna ściana Matterhornu latem).
Szara myszka, która w najwyższych górach świata stawała się mocarzem i budziła podziw innych. Marvel by tego nie wymyślił. A lubimy takie historie. Dodatkowo Anna Czerwińska była sprawną bizneswoman. Sprowadzała ubrania z Indii oraz sprzęt komputerowy z innych krajów azjatyckich. W najświetniejszym okresie swojej firmy miała cztery sklepy i hurtownię. Ale dla niej ten rodzaj sukcesu nie był ważny. To znaczył liczył się – bo duże zarobki pozwalały jej finansować swoje wyprawy w góry i to było istotne.
Gdy dodamy do tych cech barwny język, niezliczone przygody i nietuzinkowe życie – to prawdziwy sukces jest.
A tu masz. Umarła. Najmocarniejsza “wujenka” gór odeszła. Takim osobom też się to może przytrafić. I nawet tego po swojemu nie skomentowała. Czytam teraz ponownie jej książki, głównie serię GórFanki. Pochłania się je jednym tchem. Napisane są lekko, soczyście, okraszone pięknymi zdjęciami. Nie zadają trudu czytelnikowi. A opisują trud właśnie, mozół, wyczyn, potworność, wielkość, nieludzkość. Nie są to grzeczne książki. Nie ma tam miejsca na subtelne emocje, niuanse, niedomówienia. Ktoś komuś da w pysk, ktoś posądzi o kradzież, zarzuci działanie nie-fair, nie zadba o bliźniego w biedzie, zdradzi kochankę w głównej lub wyższej bazie. Jest też piękno świata i przyrody, niezmierzone wyroki boskie i wzruszenia do łez.
Dlaczego lgniemy do książek z zakresu literatury górskiej?
Może z pewnego rodzaju perwersji: bohater książki zwykle zmaga się z taką ilością tak nieludzkich przeciwieństw, że każda linijka tekstu może mu przynieść śmierć więc może to igranie z ostatecznością jest podnietą czytelniczą? Z pewnością ekscytuje nas cudzy wysiłek, ogrom i surowość przyrody, toczące się lawiny śnieżne i kamieniste, huragany, podtopienia, zamarzanie, odmrożenia, ogólne odpadanie od ściany, utykanie w szczelinach, odwodnienia, zatory płucne, choroby, w tym wysokościowa, niedotlenienie i wynikające z tego omamy mózgowe, brak żywności, zawodność sprzętu, złośliwość losu i znieczulica ludzka. Brzydka pogoda nabierająca egzystencjalnego wymiaru, a trup ściele się gęsto. Przyglądasz się ludziom w bazie wypadowej i nigdy nie wiesz kto będzie summiterem, a kto żyw nie wróci. Czytelnika wciąga ta swoista ruletka, ma swoich wybrańców, którym kibicuje.
Zapewne literatura górska fascynuje właśnie takim darwinizmem: obserwujemy naturalny proces selekcji gatunku ludzkiego w zmierzeniu się z siłami przyrody. Wygra ten kto ma lepsze krążenie, ciśnienie, saturację, siłę mięśni i odporność psychiczną. Albo jest na tyle atrakcyjny, że może liczyć na czyjąś pomoc. Kto ostatecznie wyjdzie zwycięsko z tej rozgrywki i los będzie mu sprzyjać w postaci okna pogodowego w dniu ataku na szczyt? Jest też w tych książkach zapewne coś z tęsknoty za dawnymi odkrywcami i podróżnikami wytyczającymi nowe drogi. Wielu wybitnych wspinaczy próbuje właśnie wytyczyć nową trasę na szczyt lub przejść jakąś po raz pierwszy w historii ludzkości. Fascynuje nas też po prostu, jak już wspomniałam powyżej, obcowanie z superbohaterami, nadludźmi, którzy potrafią więcej niż przeciętny człowiek. Albo odwrotnie: którzy nie potrafią żyć przeciętnie.
“Miałyśmy więc w perspektywie przestanie na dwóch małych stopniach całej nocy, niejako na pocieszenie z pięknym widokiem na Zermatt w dole. […]. Całą noc przestałyśmy, nie było jak przysiąść, można było jedynie lekko zawiesić się w uprzęży, żeby dać wytchnienie nogom. […] Takie byłyśmy twarde. Widzisz ze ściany światła w Zermatt, wyobrażasz sobie Szwajcarów i te ich Berty, jak układają się w łóżkach, a ty tkwisz niewygodnie w ścianie jak ten kołek. Z drugiej strony było to jednak wspaniałe przeżycie.” (“GórFanka. Moje ABC w skale i lodzie”, rozdz. Północna ściana Matterhornu latem).
Warto pamiętać, że zanim nasi superbohaterowie zmierzą się z samą górą, dodatkowo muszą odbyć do bazy wielodniowy wyczerpujący trekking w postaci karawany – przez pustkowia, lasy, powodzie, zarwane mosty, rwące rzeki, tygrysy, pijawki oraz mnóstwo spraw formalno-administracyjnych, w zależności od tego czy jest to Nepal, czy Pakistan.
“W końcu stwierdziłam, że muszę zabiwakować. Obawiałam się jednak, że gdy usiądę pośrodku lasu, to będzie się na mnie lało, bo padał taki deszczośnieg. Darły się ptaszory, bałam się, że jeszcze napatoczy się tygrys, który będzie chciał mnie tam wpieprzyć, dlatego postanowiłam za wszelką cenę rozpalić ogień. […] Wróciłam wtedy myślami do czasów szkolnych, do lektury ‘W pustyni i w puszczy’ o Stasiu i Nel, którzy mieszkali w baobabie.” (“GórFanka. Na szczytach Himalajów”, rozdz. Dlaczego wyprawa się zakończyła?; zimowe Makalu’91; trekking z bazy).
“Moim zdaniem była to wyprawa miłości i negocjacji, choć tu może nie będę się rozwodzić na temat pierwszego wątku. Przejdźmy więc do drugiej kwestii. Boguś [Ogrodnik] wszystko załatwiał formalnie, np. podpisał umowę z tragarzem wysokościowym na wniesienie do obozu IV butli z tlenem za określoną kwotę, przy czym od razu zaznaczył, że jeżeli tej butli gość nie wniesie, to nie dostanie ani grosza. Może to i logiczne, ale w Karakorum było nowością…”. (“GórFanka powraca w Karakorum”, rozdz. K2 drogą Basków 2010 r.).
A może czytamy te książki, bo chcemy uczestniczyć we spełnianiu marzeń przez kogoś innego? Bo nie stać nas na realizowanie własnych? Bo sami nie mieliśmy na to wystarczającej odwagi i przestrzeni życiowej albo wciąż wynajdowaliśmy powody, aby jej nie mieć? Albo co gorsza, może nie mieliśmy własnych marzeń…
Wejście w świat wysokogórskich zmagań, to też paradoksalnie obcowanie z prostą rzeczywistością. Emocje i potrzeby zredukowane są do bazowych: w walce o wygraną lub o życie nie ma niuansów czy subtelności. Większość spraw tam, poczynając od 5000 m wysokości w bazie wypadowej, jest albo czarna albo biała. Jest to też zapewne najtrudniejszy sprawdzian dla ludzkich uczuć i człowieczeństwa. Czy poświęcić możliwość swojej wygranej, lata przygotowań, swój ogromny wysiłek i narażanie życia – dla kogoś, komu to życie trzeba właśnie ocalić? A co, jeśli ktoś potrzebuje tej pomocy, bo postąpił lekkomyślnie i naraził siebie i innych? Czy ma prawo wymagać poświęceń od innych? Czytelnik albo widz chce uczestniczyć w takim czarno-białym świecie, bo to jest jedyny wymiar himalaizmu, który jest prostszy niż zwyczajna codzienność.
Chcemy też obcować z pierwotną przyrodą i uczestniczyć w przygodzie. Po lekturze kilku książek górskich, czytelnik zaczyna orientować się co to jest Icefall, seraki, jak się zakłada poręczówki, ile kosztuje wynajęcie tragarza wysokościowego, jaki sprzęt należy zgromadzić, co się je tam na wysokościach, ile baz się zakłada na jakiej górze oraz kiedy wyjść na atak szczytowy. Kurde, to naprawdę wciąga.
O ile zadaję sobie pytanie dlaczego lektura wysokogórska jest właśnie tak wciągająca, o tyle nigdy nie zadawałam sobie pytania “dlaczego ludzie w ogóle wspinają się na te szczyty?”. Odbiorcy zmagań himalaistów dzielą się z pewnością na dwie grupy: na tych co uważają ich za bohaterów i półbogów oraz na tych, co zarzucają im skrajny egoizm, głupotę, nieliczenie się z przyrodą i ludzkim życiem.
Ja z pewnością należę do tych pierwszych. Myślę, że rozumiem mentalność wspinaczy. Są jak bohaterowie “Bliskich spotkań trzeciego stopnia”, filmu Stevena Spielberga – nie wiesz dlaczego, ale to tak woła, tak bardzo musisz tam pójść i to zrobić… I choć nigdy nie będę uprawiać wspinaczki, rozumiem to wołanie i te wybory.
******
Książki Anny Czerwińskiej stają się właśnie legendą. Już nie napisze żadnej kolejnej. Możemy się cieszyć, że one są i wracać do tych tekstów, by wciąż na nowo z “wujenką z Polski” przecierać nieprzetarte górskie i ludzkie szlaki. Czy jest jeszcze taka osobowość jaką była nasza bohaterka? Zapewne są wybitne himalaistki, alpinistki, kobiety uprawiające sporty ekstremalne. Są nowe Kolosy. Ale tamtej epoki nie da się powtórzyć. Tamtych Wielkich nikt nie zastąpi. Idą teraz gdzieś swoją ostatnią granią.
******
Te i inne zebrane cytaty znajdują się pod tym linkiem.