Spis treści
A jednak. Ta sztuka udała się i to nie byle komu, bo Kazimierze Iłłakowiczównie. Wspaniałej poetce, erudytce, osobie o bogatej i silnej osobowości, która przeżyła tyle, że mogłaby obdzielić 10 cudzych biografii.
Kazimiera Iłłakowiczówna w latach 1926-1935 pracowała jako sekretarz osobisty ministra spraw wojskowych, czyli Józefa Piłsudskiego. W niecały rok po jego śmierci napisała pamiętnik z tego okresu, nadając mu tytuł “Ścieżka obok drogi”, będący jej prozatorskim debiutem. Ukazał się drukiem w 1939 roku (w wydawnictwie “Rój” współprowadzonym przez Melchiora Wańkowicza).
Słuszne założenia w przedmowie
Autorka upamiętnia ten okres życia jako niezwykle istotny właśnie ze względu na pracę dla jednego z najwybitniejszych Polaków, jakim był w jej odczuciu Marszałek Piłsudski. Jednocześnie podkreśla błahość swych własnych wspomnień, gdyż nigdy “w niczym ważkim” z Marszałkiem nie współpracowała, zaznacza jednak, i słusznie, że w pojęciu moim wszystko, co dotyczy Józefa Piłsudskiego, winno być zanotowane dla przyszłego historyka […].
W przedmowie autorka podkreśla, że w zestawieniu z jednostką wybitną jaką był Marszałek, ona nie jest nikim istotnym i że chciałaby opowiedzieć swoje wspomnienia tak, aby w nich, nawet mówiąc o sobie samym, jak najmniej sobą być zajętym. Wzorem dla niej są “Strzępy meldunków” generała (i byłego premiera) Sławoja Składkowskiego, które według niej charakteryzują się idealną postawą wobec tematu: Wyeliminowanie własnej osoby, lekkie i niewidoczne, wielka miłość, powściągana twardą ręką aż do ostatnich rozdziałów[…].
Autorka dedykuje swą publikację siostrzenicom, stąd różne edukacyjne przypisy autorki notowane pod kątem młodych osób. I tyle w zakresie słusznych założeń w przedmowie.
Coś poszło nie tak
Pierwsza część pamiętnika, którą pisarka poświęca historii w jaki sposób poznała osobiście Józefa Piłsudskiego jest ciekawa. Tu opowieść jest rzutka, naturalna, zawierająca przekonującą dynamikę relacji międzyludzkich (więcej rozważań dlaczego Piłsudski w ogóle wybrał Iłłę – tak na nią mówiono – na swojego sekretarza osobistego znajduje się w dziale biografii). Kiedy książka przechodzi do okresu, gdy Marszałek “rekrutuje” Iłłakowiczównę do siebie do pracy i potem zapisy autorki poświęcone są już temu zajęciu, coś zaczyna szwankować.
Pierwotnie Iłła nie wie dlaczego Piłsudski odnawia z nią znajomość. W naturalny sposób mogłaby tu pojawić się ciekawość, ale Kazimiera jest głównie przygnieciona zagadnieniem technicznym i logistycznym, że ona ma za mało czasu na (ewentualne) dodatkowe zajęcie. I przygniata tym również czytelnika. Zastanawia się ponadto czy ktoś z dotychczasowego miejsca pracy (w Ministerstwie Spraw Zagranicznych) nie będzie miał jej za złe, że robi coś dla Piłsudskiego, i jak ona to zorganizuje, i po co w ogóle te zmiany… Tak jakby rozważała dodatkową pracę np. na poczcie, a nie kontakty z jednym z najważniejszych Polaków.
A przecież przez większość swojego dorosłego życia była wielbicielką Marszałka, “tyle batalii stoczyła o cześć Józefa Piłsudskiego”. Trzeba przyznać, że ponowne z nim spotkanie nastąpiło akurat w okresie utraty przez nią wiary w jego osobę, jednak i tak zadziwiająco technicznie i bezdusznie podchodzi do tego wydarzenia. Już rozdział o tym, gdy Marszałek dla odnowienia znajomości zaprasza Kazimierę do siebie do Sulejówka, powoduje dezorientację. Spodziewałam się interesującego reporterskiego opisu, a tu… Wyjazd do tej podmiejskiej miejscowości zdawał się być wyłącznie gehenną dla naszej bohaterki. Nie ciekawi ją same już wówczas słynne domostwo w Sulejówku, rodzinie Marszałka poświęca może dwa zdania, nie interpretuje całej “przygody” w szerszym kontekście. Skupia się głównie na tym, że pogoda była brzydka, i że zimno, że miała za cienki płaszcz, że do Sulejówka wracały z Warszawy “baby” z podmiejskich wsi i że deptały jej po nogach i drapały ją koszami, a kalosze jej przeciekały, a musiała brnąć w śniegu i że musi wracać wcześnie, bo przecież potem z dworca trzeba dojechać tramwajem na ulicę Bracką, gdzie mieszka i że ma do domu tak daleko… Opowiada te wszystkie nieszczęścia nam czytelnikom, męczyła tym również najwidoczniej Marszałka, i to na tyle skutecznie, że ostatecznie odwiózł ją z powrotem do Warszawy samochodem. Pomimo, iż była zaproszona do częstszych odwiedzin w Sulejówku, nigdy więcej tam nie pojechała, bo jak twierdziła nie miała pieniędzy na bilet na przejazd. Do tego etapu autorka nie wie, jakie plany miał wobec niej Piłsudski.
Dalsze problemy techniczne autorki
Potem ma miejsce zamach majowy w 1926 roku i Marszałek przejmuje władzę w kraju. Składa Kazimierze ofertę pracy w roli swojego osobistego sekretarza. Iłła wybrzydza, grymasi, targuje się. Nie wiadomo jaki ma stosunek do przewrotu majowego, jak zapatruje się na sytuację w Polsce. Bo i ona sama nie wie. To co ją zajmuje, to kwestia etatu, nie chce stracić swej posady w MSZ i głównie o to się troszczy. Możemy tylko podejrzewać, że Marszałek nie rozumie takiej postawy, co innego, gdyby kandydatka odrzuciła propozycję ze względów politycznych. Tym bardziej, że miał on również na względzie materialną poprawę bytu Kazimiery. Autorka obawia się “co koledzy z MSZ powiedzą” (jak się potem okazało każdy z nich chciałby taką propozycję otrzymać). Niby to wszystko bardzo ludzkie, ale poziom jej ówczesnych refleksji, jak i w momencie pisania pamiętnika, nie oddaje atmosfery przebywania w epicentrum wydarzeń w kraju…
Ostatecznie “Kazia” zostaje sekretarzem. Ale próżno oczekiwać, iż dowiemy się czegoś więcej na temat jej misji, merytorycznego komentarza co ma robić w ramach tej funkcji. Wiemy, że jej praca polegać będzie na odpisywaniu na liczną korespondencję – na tysiące listów napływających od petentów, osób potrzebujących, wielbicieli i nienawistników Piłsudskiego.
Autorka nie próbuje zrozumieć swego mocodawcy, jego postawy, czynów, nie ma refleksji nad wydarzeniami w kraju. Jako czytelnik niewiele dowiadujemy się o tamtych czasach, nie widzimy historii jej oczami, choć zapewniała w przedmowie, że jej wspomnienia mogą się przydać przyszłym historykom. To na czym skupia się nasza bohaterka w pierwszych dniach nowej pracy to… dobór sukni. Kwestia stroju sama w sobie jest oczywiście istotna; również aspekt modowy mógłby być tu interesujący. Ale problemem Iłły jest to, że krawcowa uszyła jej suknię zbyt krótką, bo ledwie centymetr za kolano i ona teraz nie może w niej siedzieć przy biurku, bo będzie jej widać nogi spod blatu. A to jest przecież ministerstwo pełne wojskowych. “Walczy” więc o pozyskanie dużego zabudowanego biurka z szafkami, żeby nie było widać jej nóg i temu poświęca rozdział. Do czasu otrzymania mebla-dyskretki, Kazimiera chodzi do pracy w płaszczu do kostek, którego nie zdejmuje.
“Ja nie chcę!”
Jednym z kolejnych wspomnień osobistego sekretarza Piłsudskiego jest opowieść o tym jak Marszałek przyjmował u siebie Prezydenta. Zapowiada się ciekawie. Autorka poświęca temu kilka rozdziałów, ale… jest absolutnie zafrapowana przygotowaniem zastawy, zakupem ciastek i zadbaniem o herbatę. Jeśli chciała mieć przesłanie edukacyjne dla czytelników, mogła chociaż wymienić nazwisko tego Prezydenta.
W końcu dochodzi do spotkania. Oprócz Marszałka i “Prezydenta” w spotkaniu uczestniczy również “pan Bartel”, “pułkownik Beck”, “pułkownik Wieniawa-Długoszowski” i jeszcze parę innych osób, ale autorka nie jest pewna czy dobrze zapamiętała te osoby i ich rangę. Jej głównym zmartwieniem stało się to, że Marszałek oczekuje, że Iłła zapozuje z nimi do zdjęcia. A ona nie chce! To jest tak irytujące, że aż trudno się czyta. “Kazia” nawet nie chce wejść na spotkanie; w końcu zgodziła się tylko pod pozorem, że sama wniesie herbatę, choć takiej usługi od niej nie oczekiwano. Ostatecznie na jakąś fotografię (czy nawet kawałek filmu) “się załapała”, ale potem uciekła do jadalni.
– Czego uciekłaś? Siadaj z nami do herbaty.
– Panie Marszałku, proszę mnie uwolnić od dalszej reprezentacji. Jakże ja usiądę i będę piła sama herbatę z panami, kiedy oficerowie stoją […]
– Rób jak chcesz ostatecznie. – Marszałek machnął ręką i poszedł, a mnie spadł z serca kamień.
I tak mniej więcej wygląda pamiętnik. Nie będę go streszczać. Dalej następuje opis żmudnej pracy, z biegiem czasu jej funkcja jest coraz bardziej oddalona od pracodawcy, a w ostatnich latach życia Piłsudskiego Iłła praktycznie już się z nim nie widuje. Być może zniechęcił się do jej osoby, ale tego nie wiemy.
Autorka pisała wspomnienia już po śmierci Marszałka i czasami zastrzega, że była w opisywanych sytuacjach małostkowa, albo niepotrzebnie uparta, albo miała nietrafioną ocenę sytuacji. Jednocześnie widać, że jednak właśnie te drobiazgi zapadły jej w pamięć i one stanowią materię wspomnieniową. O samym Marszałku niewiele się dowiadujemy, głównie takie nowości, że miał śliczne zmarszczki wokół oczu i że był nieskończenie dobry i łagodny.
Autorka namiętnie w książce podkreśla swoją małość, mierność, brak jakiegokolwiek znaczenia, i że w porównaniu do swego mocodawcy jest zerem (choć ludzie zaczynają się z nią liczyć: kiedy do zera dodać ową jedynkę, reprezentującą wielkiego człowieka, i zero zaczyna coś znaczyć); w każdym razie poświęca tym stwierdzeniom tyle miejsca, że de facto koncentruje się głównie na sobie. [Czy też zauważyliście, że osoby z kompleksem niższości więcej się sobą zajmują niż niejeden narcyz?].
A przecież miała w tych wspomnieniach siebie usunąć w cień…
Jaki był odbiór pamiętnika po jego wydaniu?
Chciałam zrozumieć jak ta fenomenalna poetka i nietuzinkowa osoba stała się sekretarzem osobistym Piłsudskiego oraz dlaczego zostawiła po sobie tak niewymierne wspomnienia. W przedmowie do “Prozy” Kazimiery Iłłakowiczówny, zawierającej pamiętnik “Ścieżka obok drogi”, wydanej w 2018 roku przez PIW, czytelnik zostaje “uprzedzony” o tym, że odbiór pamiętnika już zaraz po jego wydaniu w 1939 roku był bardzo burzliwy.
“Problem polega na tym, że zwłaszcza wojskowi i polityczni zwolennicy Józefa Piłsudskiego uważali, iż dla ogólnego dobra powinno się akcentować wielkość oraz historyczne zasługi tego niezwykłego przywódcy”.
Współczesny czytelnik nie ma już takich dylematów i jeśli ma jakieś zastrzeżenia to nie dotyczą one “niegodnego sportretowania Marszałka, ale raczej językowego i kompozycyjnego ukształtowania wspomnień, rzekomej ich naiwności, pensjonarskiej postawy poetki”.
Więcej na temat odbioru tego pamiętnika w momencie jego opublikowania można przeczytać przede wszystkim w wydanej w 2017 roku przez wydawnictwo “Marginesy” biografii Kazimiery Iłłakowiczówny pod tytułem “Iłła”, autorstwa Joanny Kuciel-Frydryszak.
Dowiadujemy się na przykład, iż z niezwykle mocną krytyką wystąpiła ówczesna pisarka i publicystka Maria Jehanne Wielopolska, wielbicielka Józefa Piłsudskiego. Ona również po śmierci Marszałka wydała publikacje na jego temat, niemal hagiograficznie ujmując różne aspekty tego bohaterskiego życia. O pamiętniku Iłłakowiczówny emocjonalnie napisała, że “w całej swojej egzystencji nie spotkała się z równie niepojętą książką”. I dalej grzmiała: “Niechby pisała sobie pamiętniki, jakie piżamy w groszki i bez groszków nosiła, jak polowano w sztabach na jej zbyt odkryte kolana, ale jeżeli owa księżycowa panna Kazia miesza do swoich osobistych sukcesów […] największą i najświętszą dla nas postać Józefa Piłsudskiego” – to w skrócie rzecz ujmując – należy dzieło Iłłakowiczówny tępić.
A dalej czytamy u Joanny Kuciel-Frydryszak: “Kolejne zarzuty dotyczą tego, że autorka więcej zajmuje się swoimi doświadczeniami, przeżyciami i spostrzeżeniami niż Marszałkiem. Zarzut ten ma podstawy, lektura książki zmusza do pytania: kto tu jest Drogą, a kto – Ścieżką?”
Znajdujemy też wyjaśnienie, że prawdopodobnie Iłła nie miała zbyt częstych kontaktów z Marszałkiem, a chciała czymś wypełnić swoje wspomnienia, stąd skoncentrowała się na sprawach technicznych i dotyczących jej samej. A miała dobrą wolę, naprawdę uważała, iż tego okresu życia nie można pozostawić bez spisanej opowieści. Trzeba również oddać autorce, że pamiętnik jednak zawiera niezwykle wartościowe elementy. Są to rozważania na temat treści listów przychodzących do Marszałka i wyłaniającej się z nich skali polskiej biedy, a także – w formie dodatkowej notatki – opis śmierci Prezydenta Gabriela Narutowicza, który, tak się złożyło, konał na rękach Kazimiery Iłłakowiczówny.
Czyż nie zachęciłam Was do przeczytania tego pięknie kiepskiego pamiętnika “księżycowej” autorki?
Drugiego takiego próżno szukać…
A na koniec trochę poezji Kazimiery Iłłakowiczówny
Śmierć róż
Sukienki żółtych róż wysokopiennych
spłowiały szkaradnie,
czerwone – zeschły sczerniałe,
ostatnia biała przed jutrem opadnie;
osy się kręcą niechętne, letniej szukając słodyczy.
Spóźniony anioł pospiesznie zbiera róże opadłe
i na paciorkach je liczy;
pochował wszystkie – jak w trumnę –
do dziwnego, to malejącego, to rosnącego w oczach koszyka,
wspiął się na palce, wzniósł się lekko i prostopadle,
i uleciał… I znika…
Osy nacierają niechętne i mruczą, i odstępują, i wracają
wojskiem skrzydlatem,
i kręcą się, i brzęczą… I umierają z tęsknoty za latem.